Wielka Sowa

25 listopada 2011 zaliczał się do zdecydowanie zimnych jesiennych dni. Przejmujący chłód, szron na drzewach i ostre powietrze, w którym czuć zapach zimy. Wieczorem dojechaliśmy do mariny Lasoki, skąd mieliśmy zabrać kemping na wypad rowerowy w góry.

Pomysł wyprawy rowerowej o tej porze roku jest co najmniej kontrowersyjny, jednak pomysł przepłynięcia całej Odry ? od źródła w Czechach do jej ujścia w Roztoce Odrzańskiej będącej zatoką Zalewu Szczecińskiego jest całkowicie zwariowany. Inicjatywę przepłynięcia wpław 741 km w 18 dni, przy użyciu jedynie pianek neoprenowych i płetw, podjął klub Morsów z Kędzierzyna Koźla. Wyprawę wspiera nasz przyjaciel, właściciel Mariny Lasoki w Kędzierzynie, fantastyczny człowiek ? Bogdan Balawajder, który wraz z ?Radiatorem? (stalowym jachtem motorowym) asekuruje ekipę. To właśnie tych ludzi jechaliśmy odwiedzić na jednym z etapów ich wyprawy w Pomorsku. Przy okazji tej wizyty postanowiliśmy ze Sławkiem zaliczyć Wielką Sowę (1015 m n.p.m.) w Górach Sowich ? na rowerach.

Mroźny piątkowy wieczór spędziliśmy w przyczepie kempingowej, która po podgrzaniu stanowiła naprawdę przytulne schronienie. Rankiem w sobotę ruszyliśmy na Dolny Śląsk. Wyobrażam sobie, że widok samochodu z rowerami na dachu i zapiętą przyczepą kempingową o tej porze roku był dość osobliwy. To tłumaczyłoby reakcje mijanych kierowców, którzy uśmiechali się z niedowierzaniem. Nam jednak nie brakowało zapału. Przed południem dojechaliśmy na miejsce ? do Sokolca. Podczas przeprawy przez góry, miny nam nieco zrzedły. Temperatura powietrza minus 4 st. C, dookoła mgła i szron na drzewach ? jednym słowem w górach zima w pełnej krasie.

Cóż, jak już powiedzieliśmy ?A?, trzeba powiedzieć ?B?. Na wszelki wypadek nie komentowaliśmy warunków atmosferycznych w obawie, że w przypływie zdrowego rozsądku zabraknie nam motywacji do zrealizowania planu. Zostawiliśmy auto z przyczepą na parkingu jednego z opustoszałych pensjonatów, ubraliśmy się ciepło i wsiedliśmy na rowery. Na wycieczkę wybraliśmy trasę MTB przez przełęcz Wielkiej Sowy (szlak nr 64), a następnie szlak czerwony (nr 63) dookoła szczytu. Trasa krótka (łącznie ok. 15 km), ale trudna. Wjeżdżając pod górę szybko rozgrzaliśmy na tyle, aby zacząć ściągać pierwsze warstwy ubrań. Widoki były zjawiskowe ? białe od szronu drzewa, których sylwetki majestatycznie wyłaniały się z gęstej mgły. Powietrze pachniało lasem i nadchodzącą zimą. Wrażenia bezcenne!

Na szlaku spotkaliśmy grupkę młodych ludzi, którzy informacją, iż na szczycie jest jeszcze otwarta knajpka z grzanym winem, skutecznie zmotywowali nas do dalszej drogi. Opony rowerów ślizgały się na oszronionych i oblodzonych kamieniach, jednak systematycznie posuwaliśmy się w górę. Wreszcie szczyt i wspomniana knajpka w wieży. Kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że właściciel już się zbiera, jednak zdążyliśmy jeszcze zaliczyć kubeczek grzańca dla podtrzymania motywacji. Na górze spotkaliśmy bardzo sympatycznych amatorów pieszych wycieczek z Wrocławia, którym warunki atmosferyczne również nie przeszkadzały w realizacji planów weekendowych w plenerze. Zaprosili nas do rozgrzania się przy ognisku i po krótkiej rozmowie ustaliliśmy, że nocują w pensjonacie, pod którym zostawiliśmy auto. Znajomość zaowocowała przemiłą pogawędką i możliwością wzięcia ciepłego prysznica na dole.

Zjazd z góry był zdecydowanie bardziej ekscytujący niż podjazd! Kontrola rowerów na wysadzonych wielkimi kamieniami i hopami szlakach stanowiła spore wyzwanie. Szybko zrobiło się gorąco. Podwójny zastrzyk adrenaliny zaaplikowaliśmy sobie wybierając na ostatnim etapie szlak pieszy ? wąziutka ścieżynka wysadzony wielkimi kamorami wzdłuż ? przepaści. Oj, warto było mozolnie podjeżdżać, aby przeżyć emocje związane z pędem w dół, kiedy rower skacze na przeszkodach, a ciałem balansujemy żeby zachować równowagę. Sławek wyszedł z tej podróży bez szwanku ? ja z jednym siniakiem, cóż niewielkie koszty uzyskania przychodu.

Tego samego popołudnia ruszyliśmy do Kędzierzyńskich Morsów, którzy zatrzymali się na noc w Pomorsku. Kiedy dojechaliśmy na miejsce (o 21.00) okazało się, że większość sztafety już śpi. Spodziewaliśmy się tego, gdyż następnego ranka zaczynają jak zwykle o 8.00, a płynięcie wpław zimną rzeką może zmęczyć. Na szczęście siły wspierające morsów były w pogotowiu. Chłopcy odebrali nas z brzegu i po chwili dotarliśmy do ?Suchara?, jak pieszczotliwie nazywają asekurujący ich 51 metrowy statek ?Sucharski?. To imponująca jednostka ? ogromna mesa, sterówka przypominająca centrum dowodzenia promu kosmicznego, nieco mniej zaawansowanego technologicznie, ale rozmiary i tak robiły wrażenie. Mieszka się tutaj jak w bloku ? na takiej jednostce na rzece marynarze mogą zapomnieć o chorobie morskiej.

Po zwiedzeniu statku, rozpoczęliśmy świętowanie spotkania. Świętowanie, w kapitalnej atmosferze, przeciągnęło się dłużej niż się spodziewaliśmy, więc ostatecznie resztę nocy spędziliśmy z ekipą - dziękujemy w tym miejscu Januszowi, który ugościł i przenocował nas na swoim jachcie. Rankiem pożegnaliśmy Morsów i wróciliśmy do siebie. Zgodnie postanowiliśmy kontynuować świętowanie, następnie odpocząć i wyruszyć wieczorem do domu.

Drzemka przed podróżą była założona na 3 godziny, więc pozbawiliśmy się ogrzewania wyłączając generator prądu. Odczuliśmy tę decyzję dotkliwie, budząc się w poniedziałek rano w temperaturze 9 st. C. Rozumiem, dlaczego ludzie wybierają na podróżowanie z kempingiem cieplejsze pory roku?
Słowa uznania dla sztafety Morsów. Płyną zimną rzeką, muszą walczyć z falą, jednak systematycznie posuwają się do przodu realizując plan. Trzymamy za Was kciuki! Więcej takich inicjatyw ? okazuje się, że w życiu można robić naprawdę fajne rzeczy, a zimowa aura nie wyklucza zwariowanych aktywności.


Ewelina Jupowicz