Rejs nurkowy Elba - Giglio - Scarlino

Dwóch kapitanów na jednokadłubowym jachcie, zero załogi i odmienne koncepcje co do trasy rejsu ? to recepta na? tydzień spędzony na wymianie poglądów podczas pobytu na kotwicowisku lub rewelacyjny rejs, pod warunkiem, że pomysły połączy wspólny mianownik. Na szczęście po całym dniu pertraktacji weszliśmy w tę drugą opcję.

Rejs zapowiadał się super. Postanowiliśmy wykorzystać tydzień w przerwie w rejsach z załogami na eksplorację nowych nurkowisk i wysepek Morza Śródziemnego. Na pierwszy rzut poszła Elba. Jacht zakotwiczyliśmy w Portoferraio, wypożyczyliśmy skuter i ruszyliśmy w drogę dookoła wschodniej strony wyspy.
Pływając w tych okolicach co roku, znamy porty i najpopularniejsze miasta, postanowiliśmy więc zobaczyć nowe miejsca, które następnie włączymy do oferty. Z Portoferraio udaliśmy się do miasta położonego w górach ? Capoliveri. To niezwykłe miasteczko. Jego wyjątkowa architektura zachwyci nawet najbardziej wymagających zwiedzających. Serce miasta stanowi niewielki ryneczek z kapliczką, w której znajduje się tablica pamiątkowa dla ośmiu mieszkańców poległych podczas II wojny światowej. Można również zapalić tu świeczkę i oddać się refleksji tudzież modlitwie ? kapliczka jest dostępna przez całą dobę. Część rynku stanowi duży taras widokowy z zapierającą oddech panoramą na zatoczki i formacje skalne południowej części wyspy. Spacer wąskimi uliczkami biegnącymi pomiędzy wysokimi kamiennymi ścianami domów ? to aktywność, którą koniecznie należy zaliczyć w Capoliveri. Doznania potęguje wrażenie przechodzenia przez tunel, a to dzięki licznym ozdobnym balkonom łączącym ściany budynków nad głowami przechodniów. Jeśli szukamy legendarnej, niepowtarzalnej atmosfery Włoch, to właśnie tu czuć tego ducha najintensywniej.

Elba kojarzy się zwykle z milionem jachtów kotwiczących w licznych zatoczkach i tłumem turystów przewalających się ulicami tamtejszych miasteczek. Tak jest w istocie, jednak okazuje się, że istnieją na tej wyspie miejsca mniej popularne, które kuszą spokojem i ciszą. Do takich miejsc należy Rio Nell?elba. Podczas gdy aktywność turystów osiąga apogeum w Porto Azzurro, Marina di Campo czy Portoferraio, tutaj znaleźliśmy jedynie autochtonów oddających się leniwym konwersacjom w ogródkach nielicznych knajpek. Urocze uliczki, wijące się w górę wśród wykutych w kamieniu domów kuszą galeriami i wystawami tutejszych artystów.

Miasteczko wygląda tak, jakby ktoś wyciął je z mapy Elby i schował przed turystami. Zastanawialiśmy się dlaczego tak śliczne miasteczko obroniło się przed zalewem letników? Być może fakt, iż jest w górach, nie ma tam plaż i w zasadzie najłatwiej dostać się tu na dwóch, a nie czterech kołach, sprzyja zachowaniu niepowtarzalnej atmosfery tajemnicy.
Kolejny przystanek to Rio Marina i przepyszne cozze all?a marinare. Rio Marina to głównie port i tutaj koncentruje się życie miasteczka.

Liczne knajpki i sklepy z tutejszymi specjałami ciągną się wzdłuż mini-promenady. Dla bardziej wymagających turystów polecam spacer w górę osady ? może mile zaskoczyć malowniczymi widokami. Poza pysznymi małżami, na uwagę zasługują osobliwe zwyczaje bosmana. Z uwagi na niewielką powierzchnię portu i ograniczoną ilość miejsc trzeba w sezonie cumować longsidem do innego jachtu, co w rezultacie wywołuje konieczność zejścia na ląd po pokładach sąsiadujących jednostek. Sytuacja taka sprzyja nawiązywaniu znajomości, jednak jeśli trafimy na szczególnie wrażliwych i szybko udających się na spoczynek armatorów ? może prowokować nieporozumienia.

Bywa również niebezpiecznie. Osobiście byłam świadkiem zdarzenia, kiedy to ?upojony? wieczorną atmosferą i lokalnymi trunkami załogant nie zauważył, iż pomost się kończy, a do jachtu jeszcze daleko. Na szczęście sprawnie podjęto go z wody, a straty ograniczyły się do zatopienia dokumentów i telefonu. Co ciekawe, niedogodności związane z brakiem miejsca i zaplecza sanitarnego, nie deprymują bosmana i absolutnie nie są przesłanką do dostosowania opłat za marinę do panujących w niej warunków ? kasują jak za zboże, jednak o dziwo nikt nie narzeka?

Po całym dniu jazdy krętymi drogami, przytulonymi z jednej strony do skał, a z drugiej odciętymi przepaścią, wróciliśmy na jacht ? następnego dnia rano start na Giglio, a po drodze nowe miejsca do nurkowania.
Formicche di Grosseto to trzy ?kamienie? na trasie z Elby na Giglio. Perspektywą nurkowania właśnie w tym miejscu Sławek przekonał mnie do planu ?Giglio? i rezygnacji z mojej koncepcji płynięcia na Sardynię. Okazało się, że miał ?nosa?. Wokół skał, głębokość morza to ok. 200 metrów. Nikt tam nie pływa, gdyż kotwiczenie większych jednostek jest ryzykowne. Przygotowaliśmy się skrupulatnie na wszystkie kierunki wiatru, dociążyliśmy kotwicę, jednak po przypłynięciu na miejsce okazało się, że siła wiatru jest wyższa niż prognozowano. Kotwiczenie przy kilkunastu węzłach było niebezpieczne. Długo obserwowaliśmy jak zachowuje się jacht, w końcu zdecydowaliśmy, że stoimy na tyle bezpiecznie, aby wykonać zaplanowane nurkowania. Oj było warto!

Nurkowałam w różnych akwenach, na Pacyfiku przy egzotycznych wysepkach, na rafach koralowych o bogatym życiu podwodnym, rezerwatach Medes, w górskich jeziorach jednak to co zobaczyliśmy tam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Wyobraźcie sobie ścianę schodzącą na 200 metrów w dół, usianą czarnymi wachlarzami Gorgonii i unikatowymi czarnymi koralami, a w otchłani tuńczyki i stada barakud ? takiego wrażenia nie zrobiły na mnie nawet rekiny na Pacyfiku. Zjawiskowe! Na dodatek, ryby z zaciekawieniem podpływały obserwując nas i unoszące się do góry pęcherze powietrza ? zdaje się nie oglądają nurków na co dzień. To miejsce zdecydowanie zyskuje miano numer JEDEN na mapie nurkowej Morza Śródziemnego! Jedynym problemem jest trudna dostępność, choć jak się okazuje może stanowić niezaprzeczalną zaletę. Najchętniej nie wychodziłabym z wody, jednak zaczynało się ściemniać, a do Giglio jeszcze dwie godziny.

Na kotwicowisko na Giglio wpływaliśmy już późną nocą. Po drodze, mieliśmy okazję po raz kolejny podziwiać wrak zatopionej Costa Concordii, którą w pełnej krasie obejrzeliśmy następnego dnia. Dzień przywitał nas pięknym słońcem, postanowiliśmy zacząć od zwiedzania lądu i kręcenia materiału do filmu z Giglio. Ruszyliśmy do portu. Mijając skałę, której część zabrał ze sobą Kapitan Schettino, podjęliśmy decyzję, że to będzie nasze pierwsze miejsce Nurkowe na wyspie. Po wyjściu z zatoczki przywitał nas widok Costa Concordii leżącej spokojnie na prawej burcie na wybrzeżu Giglio.

Właściwie, gdyby nie przychylność Neptuna i wiatru, który wypchnął prom na brzeg, nie oglądalibyśmy wraku, leżałby w morzu na 200, może 300 metrach. Aż strach pomyśleć ile osób przypłaciłoby tę wycieczkę życiem. Pokrótce historia zatonięcia. Costa Concordia wypłynęła z Civitavecchia 13.01.2012 w rejs do Palermo. Kapitan uznał, iż przeszkoli załogę w zakresie bezpieczeństwa następnego dnia rano. Niestety nie zdążył ? 14.01.2012, w kilka godzin po wypłynięciu, prom uderzył w skałę u wybrzeży Giglio. Brawura Kapitana, który chciał przepłynąć blisko skał ku uciesze turystów okazała się katastrofalna w skutkach. Swoją drogą, w czerwcu cumowałam w porcie Piano di Sorrento, rodzinnej miejscowości Schetino. Krążą tam plotki, iż kapitan chciał popisać się przed swoim mentorem mieszkającym na Giglio, szkoda tylko że 32 osoby przypłaciły tę szarżę życiem? Kiedy statek uderzył w skałę, uszkodzone został kadłub i zalana maszynownia, jednostka straciła zdolność manewrową. Uderzenie było tak silne, że do tej pory w lewej burcie statku tkwi kawałek skały, którą zabrał ze sobą.

Początkowo wiatr zaczął wywiewać statek w morze, jednak odkręcił się i szczęśliwie dla pasażerów i załogi, wypchnął prom na ląd. Gdyby nie to, nieprzeszkolona załoga nie miała dużych szans na wydostanie się z tonącego kolosa. Pasażerowie nie wiedzieli jak korzystać z szalup ratunkowych i środków ratunkowych indywidualnych! Widok zatopionego do połowy olbrzyma robi wrażenie! Paradoksalnie, wyspa zyskała ogromną popularność dzięki katastrofie promu. Wokół jednostki trwają cały czas prace, mające na celu wydobycie i ewentualną naprawę w stoczni. Plan zakłada spawanie kadłuba pod wodą ? ogromne przedsięwzięcie. Zatopioną Costę widać właściwie z każdego zakątka wschodniej części wyspy. To jakby monumentalny pomnik. Zdążyłam przyzwyczaić się do tego widoku przepływając tamtędy trzy razy w ciągu tego roku, jednak postęp w pracach nad wydobyciem wskazuje, że w przyszłym sezonie jedynym śladem po katastrofie będzie podwodna mogiła i brakujący kawałek skały.

Zwiedzanie wyspy rozpoczęliśmy od Giglio Castello ? uroczej osadki w najwyższym punkcie Giglio. Dostać można się tam jedynie skuterem lub autem, jednak warto. Miasteczko wykute w skale, właściwie twierdza zamieszkana przez autochtonów. Niezapomniane wrażenie. Na zwiedzenie miasteczka i reszty wyspy potrzebujecie zaledwie 2-3 godzin. Jeszcze w tym roku mogłabym polecić picie piwa na skałach z widokiem na Costa Concordię ? bezcenne? Ciekawą wariacją zwiedzania wyspy był pomysł Sławka, aby wypróbować skuter (125 cm?) w lesie, faktycznie interesujące przeżycie.

Nurkowanie na miejscu katastrofy zaskoczyło nas?mogiłą. Zaczęło się obiecująco: piękna ściana, super przejrzystość i nagle, na głębokości 20 metrów znajdujemy płytę pamiątkową ze zdjęciami dwóch kobiet. Prawdopodobnie wypadły w tym miejscu podczas uderzenia ? widok mrożący krew w żyłach. Pod zdjęciami te same daty: śmierć 14.01.2012. Kobiety miały czterdzieści i czterdzieści jeden lat. Straszne. Reszta nurkowania nie miała już znaczenia.
Pozostałe nurkowiska na wyspie są na tyle interesujące, że włączamy je w ofertę rejsów nurkowych. Numer jeden pozostaje jednak niezmienny, w drodze powrotnej zaliczymy go jeszcze raz, a właściwie trzy razy.
Tydzień spędzony na jachcie podczas rejsu relaksacyjnego upłynął szybko. Cieszyliśmy się słońcem, nieograniczoną ilością nurkowań, samotnością na morzu i swobodą. Wszystko co zobaczyliśmy chcemy pokazać załogom w nowym sezonie 2013 ? no może z wyjątkiem wraku Costa Concordii, pewnie do tego czasu opuści wybrzeże Giglio.