Łan łej tiket - z rowerem przez Polskę

Oj, lubię takie wieczorki jak ten dzisiejszy. Jest cieplutko, przyjemnie, z głośniczków leci ładna muzyczka, a mnie napada chęć napisania czegoś. O tak. Fajne uczucie. Dlatego pewnie to doceniam, bo w przeciągu pisania tego posta pewnie kilka razy mi minie, jednak mam taką cichą nadzieję, że go skończę.

Za dwa dni znów czeka mnie podróż... Znów, bo kolarz, który dużo startuje bardzo często jest w tej podróży. Jakby nie spojrzeć, to co sezon startuje w różnych zakątkach kraju. Ci lepsi jeżdżą za granicę. I przy każdym wyjeździe na wyścig czeka nas podróż i przynajmniej jedna noc poza domem... Nie wspominając już o zgrupowaniach, albo zawodnikach którzy jeżdżą po Pro Tourach... Kolarz jest w ciągłym ruchu. 
I mimo, że generalnie podróże są męczące, to jednak bardzo je lubię. 
 
UNO - Podróż długa
 
Generalnie każdy, kto trenował w jakimś klubie, albo teamie wie co to jest grupowy wyjazd na wyścig. U nas to wygląda tak: Stary, czerwony Transit w gazie, Rafał za kierownicą, do tego szóstka innych kolarzy, przyczepka na osiem rowerów (to tak na wypadek tego, gdyby się jeden wygrało na tomboli). 


 
 
W środku wala się cała masa zipów i piasku, który jest zwieziony z całej Polski z przeciągu kilku ostatnich lat. Na desce oczywiście cukierki odchudzające, przecinaczka i niewykorzystane talony na pasta party z kilku różnych edycji wyścigów. Do tego w schowku różnorakie medale, tak gdyby ktoś chciał się jakoś sam udekorować. Tak dla szpanu przed np. obsługą stacji benzynowej. A tak serio to tam leżą, bo nikt ich nie chce. 
Pomińmy jednak fakt jak wygląda i co jest w takim samochodzie "teamowym", bo to nie jest najważniejsze. Najważniejsi są ludzie. O tak. Wsiadając do samochodu pełnego kolarzy nie ma opcji, żeby trwała grobowa cisza. O nie. Gada się o wszystkim, toczy się ciekawe dyskusje... Ostatnio dobrą godzinę gadaliśmy o donosicielstwie, azylach politycznych, oszukiwaniu... Często wraca jak bumerang dyskusja na temat dopingu np: gdzie najlepiej kupować. We wszystkich dyskusjach wiedzie prym Rafał wraz z Glonem. Prawnik i Fizyk to niezła mieszanka. Czasami wtrąca się Tomek Czerniak, a ja najczęściej się po prostu przysłuchuję, rzadko dorzucając swoje trzy grosze... 
Taka atmosferka ludzi, którzy znają siebie już stosunkowo dobrze, dogadują się i łączy ich pasja... 
I tak najczęściej mija nam mniej więcej kilkugodzinna podróż. Tylko co jakiś czas zatrzymujemy się na stacji, żeby busik mógł się najeść, albo na zwyczajną "sik-pauzę".
 
DOS - Podróż krótka
 
Generalnie, podczas rozmów ze znajomymi, gdy mówię, że jadę na wyścig w góry to zawsze pada standardowe pytanie: "Jedziesz rowerem?" Tak, tak. Biorę siedem sakw, trzy przyczepki i ruszam tydzień wcześniej. No generalnie nawet jak jedziemy na wyścigi tuż pod Poznań, to też jedziemy samochodem. Tak już się jakoś złożyło. I jak wygląda taka krótka podróż? Ano nijak. Wszyscy żrą, pobierają paszę, ładują węgle, robią masę. Jak kto woli. Do wyboru do koloru. Jak jedzie się tylko przez dwadzieścia minut to trzeba zrzucić na bok dyskusje o najlepszych koksach, tylko po prostu coś zjeść. I tak Rafał wyciąga swoje pierożki, Tomek wciąga kaszki, Glon nic nie je bo i tak ogoli bez jedzenia, Silva zapomniał kupić jogurtu, więc go nie je. Dopiero jak wracamy z wyścigu, to zdążymy sobie trochę pogadać. Wtedy jednak tematem topowym jest sam wyścig. Oczywiście podróż nie starcza na opowiedzenie nawet jednej dziesiątej tego co się działo, więc potem jak się wyładowujemy to jeszcze stoimy przez godzinę i gadamy dalej. Tak to już bywa. 
 
 TRES - Podróż pociągiem
 
Bardzo rzadko stosowany przeze mnie środek transportu. Przynajmniej jeśli chodzi o wyścigi. Bo po co mam kitrać rower do pociągu, skoro mam busa? Ale czasami zdarza się jechać na wakacje. I wtedy można zabrać się pociągiem. No chyba, że znajomi zadręczają Cię pytaniami "Na wakacje też jedziesz rowerem? Hue hue" i w swojej frustracji postanowisz im udowodnić, że tak właśnie zrobisz. No ale zakładamy, że jednak nie chcesz jechać rowerem kilkaset kilometrów w góry z siedmioma sakwami i przyczepkami. Więc jedziesz pociągiem. I od czego zaczyna się podróż? Mniej więcej od tego, że mimo wykupionego biletu na rower, musisz swoją maszynę pilnować w kiblu. Chyba, że  nie chcesz całej podróży stać na końcu wagonu i mówić przerażonym pasażerom, że ciągle jest zajęte i nie masz pojęcia kto tak długo może tam siedzieć. W takim wypadku stwierdzasz, że bilet na rower masz, to też powinien mieć swoje miejsce. I ku zaskoczeniu pasażerów w przedziale ładujesz go o tak: 
 

A potem mówisz: To mój przyjaciel Radek. 
 
QUATRO – PKS
 
To jest chyba najmniej wygodny środek transportu dla roweru. O tak. Zamknięty w ciemnej puszce, pod pokładem, trzęsie niemiłosiernie, a bagaże innych pasażerów znów gną Ci tarczę hamulcową. Ale zaraz, zaraz! Gdzie tak spieszno. Wpierw trzeba ten rower zapakować do tej paki. A to nie jest takie proste zadanie. Myślisz, że pan Leszek pozwoli sobie tak po prostu pakować jakiś tam rower do firmowego autobusu? Oj mylisz się. W końcu on dostaje premię za małe zużycie paliwa... a Ty tutaj taki złom chcesz mu wcisnąć. Pomijając fakt, że gdyby na tym złomie przejechał się trzy razy w tygodniu, to spalanie spadło by o jakieś 20%, a przy okazji nie musiałby siedzieć na siedzeniach dla pasażerów, żeby przed kierownicą zmieścić swój brzuchal. Tak więc pamiętaj. Jawne wsadzanie roweru do PKS-a jest obciążone dużym ryzykiem zostania na przystanku wraz ze swoim przyjacielem. Dlatego trzeba użyć sprytu:
 

  1. Stajesz na przystanku, najlepiej wraz z całą ekipą znajomych, którzy z Tobą jadą na wakacje. Bo co kurde sam będziesz siedział w górach
  2. Oddajesz bagaż jednemu z kumpli, poluzowujesz zacisk przedniego koła 
  3. Stajesz troszeczkę dalej od wszystkich, udając, że nigdzie się PKS-em nie wybierasz. Co najwyżej odprowadzasz znajomych. 
  4. Gdy tylko podjeżdża nasz wielki bus robi się szybka akcja: Znajomi robią szum przy bagażniku, wrzucasz przednie koło, wkładasz rower, dorzucasz wraz ze znajomymi dziesięć toreb
  5. Po mniej więcej dziesięciu sekundach prosisz o dwa ulgowe do Wygwizdowa 
  6. Obserwujesz kierowcę, który lekko zdezorientowany już nie każe Ci wyciągać "tego złomu", bo łączyłoby się to z kilkuminutowym opóźnieniem PKS-a. Chyba wie, że znajomym by się nie spieszyły z wyciąganiem swoich bagaży. 
 
Działa. Serio. 
 
Tak więc... Nie ważne czym, nie ważne dokąd... Ważne, że z rowerem. I te wszystkie nieudogodnienia, czy  też komentarze konduktorów albo pana Leszka zostaw w spokoju. Wynagrodzisz sobie to miłym treningiem w innym miejscu niż pod swoim blokiem.
 
 
Autorem artykułu Tomek Pawelec
http://tomek-mtb.blogspot.com/2013/07/an-ej-tiket-z-rowerem-przez-polske.html