Wyprawa nurkowa Panama, Kolumbia

"Co się źle zaczyna, to się dobrze kończy" ? tak skwitowaliśmy smutną przygodę w Paryżu, gdzie łupem złodzieja padła kamera Maćka.

Cóż, lotnisko De Gauella w Paryżu ma w sobie coś z trójkąta bermudzkiego. Na moje 3 pobyty w tym miejscu, 3 razy miałam przykre doświadczenia, choć ostatnie przebiło wszystko. W obliczu takich doświadczeń pozostaje liczyć na to, że cytowane powyżej powiedzenie ma solidne uzasadnienie.


Po przygodzie w Paryżu, podróż przebiegła już bez niespodzianek, poza drobnym ? siedmiogodzinnym - opóźnieniem samolotu z Miami do Panamy. Wreszcie docieramy do Mariny, jednak jest za późno aby budzić ludzi, którzy mają nas dostarczyć na jacht. Na szczęście na nabrzeżu jest kran, więc mamy możliwość się wykąpać.
Panama pachnie pięknie ? mieszanka zapachu kwiatów, morza, gorącego wiatru i wilgoci ? aż chce się żyć! Myślę o tym, że w Polsce jest śnieg ? chętnie zostałabym tutaj na dłużej niż planowane 5 tygodni. Jeszcze rzut oka na błyskawiczny wschód słońca i idziemy spać.

Mamy do dyspozycji cały tydzień, aby obejrzeć miasto i okolice. Zaczynamy od drobnego rekonesansu ? zwiedzamy miasto, zbieramy informacje o tym co warto zobaczyć i decydujemy się na odwiedzenie wioski Indian Embera. Plan zakłada samodzielną organizację, bez biur turystycznych i innych komercyjnych wynalazków ? w rezultacie okazuje się, że to jest najlepsze rozwiązanie.


Do wioski dotarliśmy po ok. pięciogodzinnej podróży najpierw kolorowym i wypełnionym muzyką i uśmiechniętymi ludźmi autobusem (to mój ulubiony środek transportu), potem canu przez lasy deszczowe. Na miejscu okazuje się, że Indianie są całkiem nieźle zorganizowani i przygotowani do przyjmowania turystów. Sztampowa wycieczka obejmuje: lunch, pogadankę o technologii budowy domów i zwyczajach, taniec i odstawienie turystów do portu. Nam trafiła się wersja "+". Jako, ze nie przyjechaliśmy z żadną ze zorganizowanych grup, nie bardzo wiedzieli co z nami zrobić. Na dodatek wprowadziliśmy zamieszanie oświadczając, że chcemy zostać na noc.


Komunikacja przebiegała dość sprawnie: Maćka hiszpański i mój angielski wystarczyły aby zorganizować sobie dzień. Popołudnie i wieczór przebiegły cudnie ? kąpiel w wodospadzie, zwiedzanie wioski, spacer w lesie deszczowym i pogawędki z Indianami. Wieczorem postanowiliśmy zrobić sobie tatuaże. Embera używają w tym celu specjalnego atramentu, który uzyskują z owoców. Przypomina to hennę i trzyma się ok 10 dni. Embera prowadzą dość ciekawy tryb życia. Mieszkają w lesie, nad rzeką. Mają szkołę, w której zbierają się głównie panowie, aby debatować, ewentualnie wieczorami panie na plotki. Kobiety gotują, piorą, sprzątają, a mężczyźni tańczą i ładnie wyglądają:) Kiedy wróciliśmy do cywilizacji, okazało się, że nasi Indianie zamieniają przepaski na spodnie wsiadają w auta i ... fajrant:) Ciekawe, czy dojeżdżają do wioski jak do fabryki?

Kolejny punkt ? Indianie Kuna. Ruszamy na San Blas.

Życie to pasmo superanckich niespodzianek i ciekawych zwrotów akcji. Podczas kiedy straciliśmy nadzieję na obejrzenie San Blas (nie było biletów lotniczych), w wiosce Embera poznaliśmy przewodniczkę, która powiedziała nam jak tam dotrzeć lądem. Nie poznalibyśmy jej bliżej gdyby nie to, że dostaliśmy od niej burę ? szczegóły historii opowiem osobiście wszystkim zainteresowanym...


San Blas

Jeśli zastanawiacie się skąd wzięła się nazwa ?lasy deszczowe? ? przyjedźcie na San Blas. Deszcz pojawia się tu równie niespodziewanie co słońce, jednak ma niepowtarzalny urok. Jest ciepły i pachnący. Rozbija się na skórze delikatnie i pozostawia cudowne uczucie świeżości, co w tym klimacie jest wartościowym doświadczeniem. Przez całą podróż uśmiech zachwytu nie schodził mi z twarzy ? założę się, że nie wyglądało to normalnie, jednak to co widzieliśmy również nie należy do zwykłych doświadczeń.


Cudowne lasy, wijąca się wśród nich droga, góry i wreszcie ocean ? wow, rzuca na kolana. Po drodze, okazuje się, że kierowca ma znajomego właściciela "hostelu", który może nas przenocować. Docieramy na wyspę. Najpierw rzut oka na hostel ? robi wrażenie. Trudno go skategoryzować, jednak przyjmując standardy europejskie dostałby pewnie jakieś minus 20 gwiazdek:) Oczywiście nie ma wody, ale to standard, nie ma drzwi, a pokoje dzieli ścianka z bambusa ? czad! Jesteśmy zachwyceni, w końcu nie przybyliśmy tu po to żeby pławić się w luksusach (choćby schroniskowych)...


Po chwili ruszamy na jedną z wysp. Snorkeling, hamaki, pogawędki z autochtonami, kokos za 1 dolca ? czy można chcieć więcej? Indianie Kuna są przygotowani marketingowo nieco słabiej niż Embera. Ma to swoje zalety ? oni po prostu umożliwiają podglądanie ich życia... za odpowiednią opłatą, nie udają. San Blas to archipelag ok. 400 wysp. Większość z nich, to niewielkie wysepki zamieszkane przez jedną rodzinę. Właśnie na taką trafiamy - interesujące doświadczenie.


Po San Blas pozostają mi wspaniałe wspomnienia, oparzenia korali, nowe płetwy (jedną zgubiłam na wyspie) i muszla, którą dostałam od morza w zamian za płetwę. Wieczorny spacer po wyspie zaowocował szczególnym doświadczeniem ? jakaś kobieta zapytała mnie o imię. Następnie zaprosiła nas do domu i... jedno z noworodków Indian Kuna nosi imię ?Ewelina?. Ciekawy sposób na dobieranie dzieciakom imion ? lepsze niż poradnik ? można dać dzieciom imiona wielu nacji, w końcu sporo ich się przewija przez San Blas.


Na jachcie...

?Luka? jest wyjątkowym jachtem. Geneza nazwy jest interesująca ? ma wypełnić lukę w życiu i po całym tym czasie spędzonym na pokładzie, dochodzę do wniosku, że nie można było trafniej dobrać imienia. Pełna uroku, charyzmy ? można się w niej zakochać. Tutaj wszystko jest inne - jak to określił Maciek ? ?życie płynie leniwie?. Myślę, że to zdanie trafnie oddaje charakter życia na morzu. Dookoła bezkres, nie musimy zrywać się do pracy, podział obowiązków następuje dziwnie naturalnie, każdy ma czas na refleksje, wieczorne rozmowy o wszystkim i o niczym.


O tym co ważne i o tym co zabawne ? mogłabym tak żyć już zawsze... Na dodatek kolor oceanu ? głęboki granat, niesamowite... Dziś pojawiły się delfiny ? wreszcie dobra wróżba.
Życie na pokładzie niesie ze sobą wiele niespodzianek. Niektórzy odkrywają nowe pasje, inni realizują stare, jeszcze inni oddają się refleksji. Zdolności kulinarne Toporka (Maćka T) nie są tajemnicą, ale na Luce wyrósł nowy talent... Przemek ochoczo przygotowywał pyszne śniadanka, obiady i kolacje (Jagoda, jeśli to czytasz ? mam świadków, więc się nie wyprze - możesz wykorzystać te umiejętności w domu) Inni udzielali się jak mogli: zmywanie naczyń, dostarczanie pożywienia i różne doraźne prace, które zaskakiwały nas codziennie.


Isla de Malpelo

Cel naszej podróży osiągnęliśmy po 3 dniach. Dopłynęliśmy w nocy i czekaliśmy do rana, aby nie niepokoić marynarzy kolumbijskich. Wszystko co teraz napiszę to podcinanie gałęzi, na której siedzę, więc mam nadzieję, że nie przeczyta tego żaden przedstawiciel kolumbijskich władz.

Isla de Malpelo to kolumbijska wyspa, na której stacjonuje kilku żołnierzy, których zdaniem jest strzeżenie do niej dostępu. Jest na Światowej liście zabytków UNESCO. To rezerwat i dostęp limitują pozwolenia wydawane w Bogocie. Jako, że nurkowanie z Nototenią jest ponad jakiekolwiek pozwolenia, postanowiliśmy spróbować się ?dogadać?. Za argumenty posłużyły nam 2 butelki Johny Walkera i 2 kartony Marlboro. Oczywiście byliśmy gotowi użyć innych argumentów, w razie gdyby te nie wystarczyły. Zaczęło się od wzajemnego badania ? oni pytali kim jesteśmy, my udawaliśmy, że chcemy skorzystać z ich słodkiej wody.


Plan opracowywaliśmy nad ranem ? trzeba było poradzić sobie z brakiem pozwoleń ? w końcu przypłynęliśmy tutaj żeby zanurkować. Wysłaliśmy posłów: Maciek T. i Tomek L. zostali wybrani jednogłośnie. Wyruszyli na negocjacje... i pozostało czekać na werdykt. Z relacji jachtu pod włoską banderą, którego odesłali na naszych oczach, wynikało, że sprawa nie będzie prosta. Werdykt był negatywny.


Kurczę ? tyle starań, marzeń, argumentów przetargowych i nic...?! Pozwolili nam zaczerpnąć wody, więc posłowie pojechali raz jeszcze z resztą argumentów ? znowu klapa. Pech chciał, że akurat po raz pierwszy od 3 miesięcy przypłynął tu komercyjny katamaran, który zabiera ludzi na nurkowania na Malpelo za kosmiczne pieniądze. Myślę, że to był główny powód twardej postawy kolumbijczyków ? obawiali się denuncji.


W każdym razie, po powrocie posłów pozostało podjąć decyzję: albo ryzykujemy konfiskatę jachtu i inne konsekwencje nieposłuszeństwa, albo grzecznie odpływamy. Decyzję podjęto jednogłośnie: w tym miejscu - Tomku? dzięki za zaangażowanie i inicjatywę, w końcu ryzykowałeś konfiskatę jachtu ? jesteś WIELKI. Reszta akcji potoczyła się jak w szpiegowskim filmie: szybkie zrzucenie nurków z pontonu, synchronizacja zegarków, odebranie nurków i ... jak to nazwali chłopcy: spie....lamy stąd. Nurkowanie było czadowe choćby z tytułu wysiłku i ryzyka jakie ze sobą niosło. Pod wodą zatrzęsienie muren, tuńczyków i pomniejszych kolorowych rybek.


Podwodny cel wyprawy ? rekiny ? jeszcze przed nami. Malpelo pożegnało nas pysznymi rybami, które Maciek złowił i przygotowywał na różne sposoby (w życiu nie jadłam tak pysznego Sushimi) Następny przystanek Isla del Coco. Tym razem chyba bez adrenaliny ? z pozwoleniami....i do woli....


Isla del Coco

A jednak... troszkę stresu przy starcie ? z relacji polskiego kapitana, który odpływał z wyspy wynika, że pozwolenia kupuje się wcześniej w Kostaryce, czyżby znów powtórka z Malpelo...?! To ostatnia rzecz jakiej chcielibyśmy, gdyż wyspa wygląda imponująco! Jeaque Cousteau powiedział, że to najpiękniejsza wyspa jaką kiedykolwiek w życiu widział ? myślę, że cała załoga Luki podpisze się po tymi słowami. Wyspa to cudownie zielone drzewa i rośliny porastające góry, z których spływają wodospady. Krajobraz jak z bajki ? wypisz wymaluj ?Tajemnicza Wyspa? z powieści Werne?a ? wręcz spodziewaliśmy się znaleźć Nautilusa w którejś z tutejszych jaskiń. Po załatwieniu formalności z tutejszymi rezydentami rzuciliśmy się do nurkowania. Mamy przed sobą 7 zawodowych dni nurkowych ? hurra! Pod wodą super, nurkowania pacyficzne mają swój smaczek. Cała tajemnica w technice ? i tak, można przyjąć technikę ? na żagiel? ? trzymamy się rafy i liczymy na to, że prąd nas jednak nie oderwie, lub technikę ?Formuła 1? ewentualnie ?Odrzutowiec? (jak rozkładacie ręce to tak jakbyście lecieli, tyle że nie dzieli Was od natury żadna blacha) ? płyniemy z prądem i jest git, pod warunkiem, że jesteśmy spostrzegawczy i w pędzie wychwytujemy interesujące szczegóły, przy odrobinie szczęścia ?na leniucha? ? słaby prąd, ale jednak niesie, wreszcie ?na Syzyfa? walimy z płetwy i wykonujemy ogromną pracę tylko po to aby za chwilę przekonać się, że jesteśmy w tym samym miejscu, lub co gorsza, że nas cofnęło. Franki skomentował to tak, że trudno jest utrzymać kontakt wzrokowy z partnerem, ponieważ każdy ruch głową powoduje zalewanie lub zrywanie maski. Tak czy siak, to najlepsze nurkowania w moim życiu.

Przede wszystkim chcieliśmy ponurkować z rekinami i nie rozczarowaliśmy się ? już pierwszego dnia zobaczyliśmy Młoty, mnóstwo White-tipów, Black ? tipy, Silver tipy ? pojawił się nawet jeden Tygrysi ? jednym słowem wypas. Ogromne Manta ? Rays, tuńczyki, langusty ? wszystko. Obnurkowaliśmy całą wyspę ? szybka sprężarka, dobra organizacja i wyrozumiałe komputery nurkowe pozwoliły na kilka nurków dziennie. Zaliczyliśmy również przyzwoity trekking po mało uczęszczanych szlakach, zakończony kąpielą w pięknym wodospadzie. Widoki zapierały dech w piersiach, bujna roślinność, góry i ocean... Jak na wyspę kokosową, to niewiele jest tu palm kokosowych, za to wodospadów bez liku.


Wyspa jest parkiem narodowym i nie wolno tu właściwie nic, a w szczególności połowów. Maciek nie przejął się zakazem i już pierwszego dnia jedliśmy tutejsze rybki, a wieczorem wybraliśmy się na polowanie na langusty. Trudno nazwać rozsądnym takie zachowanie, ale widok polujących rekinów (całe stada), był wart każdego stresu. Od tego kłusowniczego procederu rozpoczęła się cała seria polowań z wędką, kuszą i z tzw. gołymi rękami. Po trzech tygodniach na jachcie nie mamy już warzyw, owoców, chleba, mięsa i innych produktów, które się szybko psują, jednak braki wynagradza Maciek przynosząc codziennie nową zdobycz lub nowe zdobycze.

Poza wrażeniami podwodnymi i kulinarnymi zapewniliśmy sobie również przyjemne doświadczenia socjalno-towarzyskie w drodze nawiązania ciepłych relacji z autochtonami ? gdyby tylko wiedzieli o kłusownictwie nocnym....
Ostatni dzień na Coco ? intensywny nurkowo, znów Młoty, Silvery, Raye, Żółwie i głębokie nurkowanie w fajnym miejscu. Właśnie odpaliliśmy silnik i odpływamy... Pożegnanie z Coco jest trudne ? zostawiamy tu serca i nowych znajomych, którym obiecaliśmy, że wrócimy. Zabieramy niesamowite wrażenia ? choćby widok rekinów rozszarpujących zdobycz i niezastąpione wspomnienia. Jedno z nurkowisk zyskało również nową nazwę: ?Kamień Dyrektorski? ? na cześć Przemka M., któremu wyjątkowo przypadła do gustu tamtejsza rafa. Jego zdanie podzielili również nowo poznani Niemcy, których tam zawieźliśmy. Chętnie zostałabym tu na dłużej - zarówno pod wodą jak i na powierzchni czarująco! To najpiękniejsza wyspa jaką kiedykolwiek widziałam....


5 ? 6 dni żeglugi przed nami ? wracamy do Panamy.


Wracamy?


Powrót do Panamy był długi, zwłaszcza że zapas alkoholu się wyczerpał. Morale załogi, mimo drobnych niedogodności, było zaskakująco wysokie. Okazuje się, że brak słodkiej wody i chodzący bez przerwy silnik, nie jest w stanie złamać ?twardzieli? z Nototenii. Ostatnie dni w Panamie spędziliśmy na słodkim leniuchowaniu, zwiedzaniu okolicznych plaży i oglądaniu ciekawostek w mieście. Wyprawa została zgodnie okrzyknięta BARDZO UDANĄ, a załoga wyraziła deklarację powtórki składu (powiększenie mile widziane) w innym superanckim miejscu na świecie.

Autor: Ewelina Jupowicz
Zdjęcia: Ewelina Jupowicz, Maciej Tomaszek