Pierwsze koty za płoty - Limanowa CUP 2013

Tak się złożyło, że pierwszymi większymi zawodami w których wziąłem udział po dłuższym pobycie w szpitalu okazały się międzynarodowe zawody Limanowa CUP, rozgrywane corocznie w najbardziej wymagających fizycznie terenach w Polsce. W tym roku Witek Sochacki wraz z klubem Patria Młynne postarał się o bardzo ciężkie fizycznie tereny i trasy na zboczach Góry Kamionnej.

Po zawodach stwierdzam że warto było jednak w pierwszym starcie wybrać kategorię nieco łatwiejszą, czego nie mam w zwyczaju. Jednak te 7,3 km ostatniego dnia, jakie mieliśmy do pokonania w kategorii męskiej elity, w obecnej formie - przerosło mnie. 
Chronologicznie patrząc, pierwszy etap, mimo błędów i słabej formy fizycznej poszedł mi najlepiej:
 
 

Było cholernie ciężko pod nogami, wszędzie luźno leżące kamieniu uniemożliwiały napieranie na pełnej szybkości w dół, w górę zaś hamowały dodatkowo bardzo strome zbocza (szczególnie to odczułem na 16 punkt). W sumie byłem 10 na 14 eliciarzy, co nie było zadowalające, szczególnie pamiętając jakie miejsca zajmowałem w tej kategorii rok temu. Niestety w kolejnych dniach było tylko gorzej.
Drugiego dnia mieliśmy okazję uczestniczyć w etapie który był jednocześnie zaliczany do światowego rankingu (WRE). Niestety trudy pierwszego etapu zostały mi w nogach i fizycznie biegło mi się bardzo ciężko.

 
 
Tutaj, najbardziej hardcorowym przebiegiem byłe ten z 11 na 12, na którym szedłem w większej części, a nawet stawałem. Do tego bardzo źle pobiegłem na 5 - duży błąd, zielony kolor mi nie grał tak do końca. W efekcie słabiej niż w piątek i 12 miejsce. Byłem już padnięty, a jeszcze czekał nas downhill, do którego jednak już obolały, przystąpiłem bardzo rekreacyjnie:
 
 
 
Ostatni dzień to walka o przetrwanie na długiej jak na te tereny trasie 7,3 km. Pokonywana niestety tylko marszobiegiem, zajęła mi niemal 2 godziny.
 
 
 
Tutaj kolejna atrakcja mnie spotkała, jakiej jeszcze nie doświadczyłem. Tuż po podbiciu 15, przy strumyczku człapiąc, usłyszałem bardzo głośne bzyczenie, a kilka sekund potem ostry ból od ukąszenia w łydce - przestraszyłem się i zacząłem uciekać. Prawodpodobnie był to Pan szerszeń który raczył mnie ukąsić. I tym sposobem, drugi raz z rzędu udział w zawodach zakończył się nocną wizytą w szpitalu bielańskim. Tym razem na szczęście, wystarczyła pomoc doraźna i zastrzyk na nabrzmiałą nogą. 

Dodatkowo, przez wszystkie 3 dni, ale szczególnie w niedzielę było potwornie gorąco, czego ja nie znoszę i biegało mi się dodatkowo przez to bardzo ciężko. 
Limanowa nie była moim pierwszym kontaktem z mapą po szpitalu -  dzień wcześniej trenowałem na Sarczynie a pierwszy weekend na wolności spędziłem na 2 mapach - sobota w Zagórzu pod Warszawą a niedziela na ultra starej mapie "Letnisko" z 1996 roku, pod Minskiem Mazowieckim, na bardzo miłych kameralnych zawodkach.
 
Formy nie ma, był czas na chwilkę relaksu która była mi bardzo potrzebna po Limanowej, ale od jutra zaczynam trenować normalnie, aby na kolejnych zawodach walczyć już o coś więcej niż tylko o przetrwanie :)
 

 Autorem artykułu jest: Karol Galicz

http://www.runner1986.blogspot.com/2013/07/pierwsze-koty-za-poty-limanowa-cup-2013.html

https://www.facebook.com/galicz.karol