Kominowe Harce ;)

Rozpoczynaliśmy od rosyjskiej "liny" i kierownicy od roweru. Były to wysokości niewielkie i długość "liny" nie przekraczała 15m. Ale jakaż była radość ze zjazdu !!! Tego nie da się wyrazić słowami. Mieliśmy wtedy po 14-15 lat... masę pomysłów, ale zero na koncie.

Usłyszałem, że harcerze mają sprzęt alpinistyczny!!! To było coś. Postanowiłem wstąpić w ich szeregi i tak też się stało. Byłem na dwóch zbiorkach i kiedy wreszcie zasmakowałem alpinizmu to się tam więcej nie pokazałem :). Nie podobała mi się ich organizacja, struktura. Następne kilka lat przejeździliśmy na linie z "rynku" ale za to całą resztę mieliśmy pierwsza klasa ! ( uprząż Mammuta, karabinki Lucky - podziękowania dla Gryczy za udostępnienie ). To była nasza pierwsza lina. Dobiliśmy ja całkowicie! No cóż, trzeba na czymś jeździć, więc ponownie udaliśmy sie na rynek. Kupiliśmy nową linę. Czarna z białą nitką - wyglądała pięknie ale co z tego... zawsze pozostawało to poczucie strachu - zdanego atestu, nic. Pojeździliśmy na niej bardzo krótko. Szkoda życia doszliśmy do wniosku. Nastał okres bezczynności. Kilka miesięcy baz liny dało się we znaki... Postanowiliśmy kupić nową tym razem wiadomego pochodzenia linę. Zamówiłem linę w LANEXIE - statyczną 9mm. Na nasze szczęście kilka dni potem dzwoni kobieta ze sklepu i mówi, że zaistniała mała pomyłka. Zamiast 9mm jest 10.5mm. Nastały czasy dobrobytu! Hehe :))) Teraz każda wyprawa przebiegała bez jakiegokolwiek strachu o linę.


Co, gdzie i jak ?

Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście komin starej elektrociepłowni. Ma on przeszło 97m wysokości i dwie platformy. Stoi na pustkowiu i z tego powodu jest bardzo często odwiedzany, ale ludzi którzy zjechali z niego mogę policzyć na palcach jednej ręki. Jest to kolos i z tego co mi wiadomo, to jeden z największych na Podlasiu, a do tego możemy z niego zjeżdżać. O widokach już nie wspomnę. Zjazdy odbywają się najczęściej z pierwszej platformy (45m) ze względu na silny wiatr. Gdy na dole jest choćby mały wiaterek to na górze zrywa ubranie. Trzeba trafić na dobrą pogodę. Czas zjazdu oczywiście jest rożny. Można jechać sobie wolno i podziwiać widoki, a można i "na łeb, na szyję" pędzić do dołu. Ten drugi sposób jest czasami bardzo bolesny. Ale to tylko wyjątki... Jeżeli nie wyczujemy liny i jej dobrze nie chwycimy, to nawet rękawice nas nie uratują przed oparzeniem dłoni. Może kiedyś uda nam się zorganizować skoki bungee z 97m! Wiemy przecież, że istnieją sposoby na skoki z budynków, a co za tym idzie także z kominów. Ostatnio redaktor naczelny miejscowej gazety powiedział, że jakby on zjeżdżał, to zatrzymałby się na środku i zapalił papierosa.



Kolejnymi miejscami, w których można się dobrze bawić są mosty na rzece Bug - kolejowy i samochodowy. Ten pierwszy jest przez nas częściej odwiedzany, gdyż mamy tam większe możliwości. Istnieje tam idealne miejsce na wahadło, tyrolkę ale i pseudo ścianka wspinaczkowa. Po poznaniu "Magflaya" skaczemy także z budynków, drzew oraz wspomnianego mostu. To właśnie On zaraził nas Dream Jumpingiem. Są to niesamowite skoki !!! Warto skoczyć raz , potem nie ma już odwrotu.


W planach mamy także założyć oficjalny klub w Siemiatyczach - to zapewne jeszcze w miesiącu wrześniu ( 2001 ), tyrolka nad zalewem siemiatyckim, skoki z bloków i wiele innych...

 
Artykuł pochodzi ze strony: http://www.oli64.republika.pl/komin.html