Alaska Expedition 2011 - cz.2 pamiętnika z rejsu!

Zapraszam do przeczytania kolejnej części pamiętnika z rejsu Alaska Expedition!

2011-06-24
W nocy była mgła, teraz siąpi deszcz. Chmury wiszą tuż nad topem masztu. Hania z Tomkiem przygotowują steki na obiad a ja spisuje relację. Za kilka godzin będziemy w Petersburgu i może uda się ją wysłać.
 
2011-06-24 
Petersburg. Rybackie miasteczko wyglądające jak to z przystanku Alaska. Jedna główna ulica prowadząca  donikąd, niska zabudowa. Wszyscy chodzą w brązowych kaloszach (od wielu lat podobno najlepsze Alaskańskie buty na każde warunki) i flanelowych koszulach. Deszcz zupełnie im nie przeszkadza. W ich skali to pewnie nie deszcz lecz po prostu skraplająca się mgła.

Po mieście jeżdżą prawie same pickupy. Wielkie potężne i poruszające się z zawrotna prędkością 15mil na godzinę. Do tego z 4 sklepy i dwie knajpy. Ot cały Petersburg. Za to port jest imponujący. Stoi w nim kilkaset mniejszych lub większych łodzi rybackich. Po porcie pływa uchatka, na masztach statków i na słupach siedzą potężne orły. To pewnie dlatego nie ma tu ani jednej mewy. Przed wejściem do portu mielimy okazję zobaczyć jak działa automatyczna pława dzwonowa. Na boi wiesza się dzwon a następnie wskakuje uchatka i dla zabawy trąca go co jakiś czas nosem.


 
2011-06-25
Wychodzimy wcześnie rano przed nami wąski i długi na ponad 20 mil przesmyk Wrangell Narrows. Występują tu spore prądy wiec trzeba się dobrze wpasować tak by przepłynąć go z prądem. Jest to o tyle utrudnione że w trakcie przypływu woda wpływa z obydwu stron kanału. Wyruszamy półtora godziny przed HW. Prąd pcha nas do jednej trzeciej kanału. Tam musimy chwilkę poczekać na wysoką wodę, a później prąd odpływu wyciąga nas dalej. Za kanałem czas na decyzję. Dokąd płyniemy dalej.
Postanawiamy nie wpływać do Wrangell (nie przyjechaliśmy tu dla cywilizacji) i popłynąć mało uczęszczanym przejściem Snow Passage.

Cóż, decyzja okazała się ... Zresztą posłuchajcie. Najpierw był pojedyńczy samotny wieloryb. Później pojawiły się orki. Małe stado i bardzo płochliwe. Nie pozwoliły nam się za bardzo zbliżyć. Po orkach regularnie pojawiały się wieloryby. To z lewej, to z prawej, nuda ;) Na deser przy wyjściu z cieśniny znaleźliśmy wysepkę, na której wylegiwały się uchatki.



Tak więc cieśnina tętniła życiem. Może właśnie dlatego, że nie zawijają tu olbrzymie cruisery. Postanowiliśmy płynąć wprost do ostatniego miasta Alaski - Ketchiken. GPS pokazuje, że dotrzemy tam na 4 rano. Bez sensu! To może by tak znaleźć zatokę ze strumieniem i poszukać niedźwiedzi. O 19 kotwica mocno wbiła się w piaszczyste ujście strumienia. Wodujemy ponton i pierwsza grupa uzbrojona w dłuuuugie obiektywy wyrusza na poszukiwania. Płyniemy w górę strumienia. Nagle okazuje się, że prąd robi się coraz silniejszy, ale o dziwo wciąga nas coraz bardziej w głąb. Pojawiają się pierwsze bystrza i wiry. Decydujemy dobić do brzegu i dalej pójść pieszo. Poruszamy się brzegiem. W pewnym momencie dostrzegam wydeptaną trawę.

Jakieś zwierze leżało tu dziś i obserwowało strumień. Wielkością pasuje na misia. Benio w tym samym czasie dokonuje kolejnego odkrycia. Pod drzewem leży wielka... kupa. Komisyjnie stwierdziliśmy że może być misiowa. To troszkę ostudziło nasz zapał. Wracamy. W trakcie gdy płynęliśmy już z powrotem na jacht spotkaliśmy dwóch miejscowych. Powiedzieli że widzieli misia na plaży nad jeziorem.


Uzgadniamy, że zabiorą oni resztę naszej załogi z jachtu i pokażą nam drogę poprzez bystrza. To była naprawdę pasjonująca jazda. Ken wprawnie omija podwodne kamienie, płycizny i pola wodorostów. Ja próbuję nadążyć za nim. Większość przeszkód jest niewidoczna, lecz Ken zna je na pamięć bo mieszka tu od 20 lat. Teraz tuż przed wysoką wodą głębokość strumienia to prawie 4 metry. Na odpływie strumień wyschnie prawie całkowicie. Za strumieniem pojawia się jezioro, a za nim kolejny strumień. Płyniemy z czepieni burtami i rozmawiamy. Niedźwiedzia ani śladu. Widocznie jest już za późno. Ken dziwi się strasznie, że podróżujemy przez Alaskę i że mamy tylko 2 tygodnie. Namawia byśmy zostali tu na wyspie na kilka dni, połowili ryby i kraby. Mówi, że wtedy na pewno zobaczymy niedźwiedzie. Na koniec pyta czy mamy na jachcie klatki na kraby i wędki. Nie może uwierzyć, że nie łowimy. Na jacht wróciliśmy około północy. Na koniec dostaliśmy 6 dużych krabów, pokaz jak się je rozbija i przepis jak je ugotować. Napiszę tylko że były wyśmienite :)
 
2011-06-26
Po nocnym przelocie, około południa dopływamy do cywilizacji. Przed nami Ketchiken. Duże, ruchliwe centrum turystyczne. Cały transport odbywa się tu wodnosamolotami. Co chwila który z nich startuje lub laduje. Do tego olbrzymie 10-piętrowe cruisery, przywożące stada turystów.



Jakoś wcale nie podoba nam się ta cywilizacja, lecz musimy zatankować diesla i zrobić odprawę graniczną. No i się zaczęło. Najpierw stoimy w kolejce po paliwo. Gdy już obydwa nasze zbiorniki są pełne, wpływamy do mariny. Wydaje się, że już prawie wszystko załatwione. Tylko grzecznościowy telefon do Customsów, umówienie się na odprawę jutro rano i można pójść oglądać miasto.

No właśnie telefon. Rozmowa z celnikiem trwała ponad godzinę (wszystko oczywiście na roamingu). Najpierw nie zgadzało mu się nazwisko kapitana, potem poprosił bym chwilę poczekał na linii a on zadzwoni do firmy czarterowej w Kanadzie. Na koniec oświadczył że prosi o podanie danych jachtu oraz danych WSZYSTKICH załogantów. No i zaczęło się spelowanie imion, nazwisk, dat urodzenia, nr paszportów, ważności wiz, ważności paszportów. Na koniec miły pan oznajmił, że teraz wklepie to do komputera a potem przyjdzie do nas na jacht. A my mamy czekać. Cóż był to chyba najdroższy telefon w moim życiu. Dzięki Bogu dalsza część procedury była już dość szybka i nie zajęła więcej niż godzinę. W końcu mogliśmy przejść się po Ketchiken, obejrzeć domy na palach, totemy. "Ciekawie" ubrane panie zachęcały to obejrzenia pierwszego na świecie muzeum burdelu.


No tak gdzieś trzeba było wydać to wydobyte złoto :) Nikt z załogi nie dał się jednak namówić na wizytę. Na koniec dnia kolejna proceduralna niespodzianka. Biuro harbour mastera jest na drugim końcu miasta i Adama czeka rano kilkukilometrowy spacer by zapłacić za postój.

Inne artykuły w tym samym cyklu: 
Alaska Expedition 2011 - cz.1 pamiętnika z rejsu!
Alaska Expedition 2011 - cz.3 pamiętnika z rejsu!
Alaska Expedition 2011 - cz.4 pamiętnika z rejsu!